Od dawna słychać było sygnały nawołujące do regulacji stosowania ziół w lecznictwie.
Pozornie parlamentarzyści zajęli się tematem w trosce o „nadużywanie ziół i preparatów ziołowych i przeświadczeniu pacjentów o ich nieszkodliwości z racji naturalnego pochodzenia”.
Sygnalizowano, że bez nadzoru ludzie stosują preparaty, o których myślą, że są absolutnie nieszkodliwe, ponieważ są naturalne. Wszyscy wiemy, że nie do końca tak jest, a niekóre preparaty mają dość silne działanie i nie powinny być nadużywane.
Jako przykłady podawano zioła takie jak echinacea (na przeziębienia), dziurawiec (depresja, niepokój) i waleriany stosowane przy bezsenności, które rzeczywiście w dużych ilościach mają skutki uboczne.
Ale przepisy zastosowano do całego sektora zielarskiego i produktów, w których w zdecydowanej większości trudno doszukać się jakiejkolwiek szkodliwości stosowania nawet w dużych ilościach.
Niemniej kraje Uni zostały zmuszone do wprowadzenia restrykcyjnych zasad sprzedaży ziół, które teraz podlegać mają procedurom rejestracji uprawniającej do sprzedaży. To oczywiście wypchnie z rynku wiele firm i preparatów ziołowych, stosowanych od zarania dziejów.
Tą regulację lobbowały koncerny farmaceutyczne, którym rynek lecznictwa odbierały preparaty ziołowe. Jak to wpłynie na rynek i czy utrudni wspomaganie leczenia ziołami? Wielu zwolenników medycyny naturalnej obawia się, że wiele preparatów po prostu przestanie być dostępnych.